Po przeczytaniu tej książki mam mieszane uczucia. Zresztą zmieniały się one z każdą stroną...
Tak szczerze powiedziawszy to nawet nie wiem jak mam zabrać się do tej recenzji...
Whitley Strieber stworzył coś oryginalnego. Raz czytamy o Wylim Daleu (nie jestem pewna, czy tak to się pisze) a raz o Martinie Wintersie. Pierwszy jest pisarzem i mieszka na Ziemi. Normalnej planecie, takiej na której i my mieszkamy. Ma żonę i dwójkę dzieci. Pewnego dnia napadają go obcy. Pisze o tym książkę, która sprawiła, że... stał się pośmiewiskiem. Wylie już sam nie wiem czy było to prawdą czy nie. Teraz pracuje nad nową książką. Ale ta książka jest inna. Ma wrażenie, że to nie on ją pisze. Jego palce same natrafiają na odpowiednie litery. Jest jeszcze coś. Wierzy, że to co pisze dzieje się na prawdę. A pisze właśnie o archeologu Martinie Wintersie. Mieszka on na Ziemi z dwoma Księżycami. Tak jak Wylie ma żonę i dójkę dzieci, mieszka w tym samym mieście i mieszkańcy są tacy sami tylko z innymi imionami... Wszystko jest bardzo dziwne. Wylie twierdzi, że książka go opętała. Na Ziemię gdzie mieszka Martin przybywają obcy. Chcą przywłaszczyć sobie planetę.
Soczewki, które umożliwiają przejścia między światami. Obcy, którzy wyglądają jak gady. Dyski. Tułacze...
Dalej po prostu nie wiem co pisać. W książce jest wszystkiego za dużo, żeby to OPISAĆ...
Raz uważałam powieść Striebera za fantastyczną. Kilka stron później pisarz tak namieszał, że nie wiedziałam co myśleć. To co opisuje Wylie Dale niby jest prawdą. Okazuje się jednak, że Wylie także jest obcym, który przybył na Ziemię z jednym Księżycem z misją... Jego Ziemska żona to jego żona na planecie obcych.. Jego dzieci zaś wszystko wiedzą. On potem nic nie wie. Na końcu żona Martina, która była tułaczem staje się normalna i powraca do męża, a ich córka wraca jakby zza światów.. Umarła, ale żyje. Ja naprawdę gubiłam się w tej książce. I nawet po jej przeczytaniu się gubię. Czasami w ogóle nie było wiadomo o co chodzi. Autor w pewnych momentach przeczył sam sobie... Myślę, że moja recenzja jest bez ładu i składu, ale niestety ta książka też taka jest.
No cóż... Dziwna, fajna, dziwna, dziwna, pomieszana. No nie wiem. Jeśli ktoś ma czas, aby analizować każdą stronę piętnaście minut to polecam, bo może ją zrozumie. A tak to nie wiem... No nie wiem!
"Miłość to największy skarb, istniejemy tylko po to, żeby ją odczuwać, musimy skrupulatnie pielęgnować wszystkie jej rodzaje, ponieważ krańcowo różni się od innych aspektów naszego życia. Po śmierci zapominamy praktycznie o wszystkim, znikają nazwiska, wydarzenia, osiągnięcia i porażki, ale miłość nie zostaje zapomniana".*
6,5/10
*Whitley Strieber "2012: Wojna o dusze"
Książkę posiadam z okładką numer dwa :D Książkę w zakładce "Recenzje od A do Z" będzie można znaleźć pod literką "W" ("2012: Wojna o dusze" )
No to zabieramy się za "Przebudzonych" :D
Może kiedyś. Z jednej strony książka wydaje się być ciekawa, ale z drugiej ocena nie za wysoka.
OdpowiedzUsuńBo książka jest ciekawa... Z jednej strony. Z drugiej jest strasznie wkurzająca i bez sensu. Tak jak napisałam autor w pewnych momentach przeczył sam sobie.
Usuń